niedziela, 6 stycznia 2013

Rozdział 1: You lost my trust, which I gave you on my hand

                    "Nie powinniśmy ufać sobie wzajemnie. To nasza jedyna obrona przed zdradą."
                                                                                                       ~~Tennessee Williams



                                                           CAROLINE
            Piękno ukwieconych trawników, słodycz dziecięcych, radosnych okrzyków i widok kolejnych, coraz to bardziej zrelaksowanych i szczęśliwych ludzi nigdy nie denerwowała mnie tak jak dzisiejszego dnia. Brawo, Caroline za twą niezwykłą elokwencję. Chcesz zebrać myśli, przez moment zamknąć się w swojej samotni? Idź do wypełnionego przez radość parku! Karciłam się za swoją bezmyślność jeszcze przez chwilę, ale natarczywe myśli w końcu wdarły się do mojego umysłu. „Klaus jest wszystkiemu winien. Powinien zostać zabity, nim zniszczy wszystko, co nam pozostało.” -  wbijałam sobie to zdanie do głowy niczym okrutną mantrę. Jednak za każdym razem powracało uczucie… wrażenie, że coś nie pasuje. Nawet gdybym miała bić się ze swoją własną głową miesiącami, ostateczny wniosek byłby jeden: nie mogłam tego w pełni zaakceptować. Naiwnie wierzyłam, że nie utracił swojego człowieczeństwa w pełni. Niektórzy mogliby powiedzieć, że nie ma uczuć. Ba! Ja sama tak powiedziałam jeszcze godzinę temu! Ale im dłużej myślałam, tym bardziej zdawałam sobie sprawę z tego jak bardzo się myliłam. Jego uczucia tkwiły w tych błahych rzeczach. Iskra w oczach, z którą spoglądał na sztukę, prawdziwość, z którą mówił o świecie, cześć, z którą dbał o ciała swojego zakołkowanego rodzeństwa (choć to było trochę chore).
            Do jakichkolwiek wniosków bym nie doszła, i tak koniec będzie jeden. Zawsze stanę po stronie Tyler’a, a on z pewnością nie jest w stanie zauważyć w Klausie ani odrobiny dobra. Nic zresztą dziwnego, kiedy Pierwotny robi wszystko, by go nie dostrzeżono.

                                                           KLAUS
            Wróciłem do miejsca, które obecnie stanowiło mój dom, choć z filozoficznym znaczeniem tego słowa, nie miało bynajmniej nic wspólnego. Brak było w nim wszelkiego ciepła, prócz tego, które zapewniał kominek, żadnych rodzinnych fotografii, a także żadnych lokatorów, prócz mnie. Nie rozumiałem potrzeby posiadania rodziny, podczas gdy mogłem mieć swoich własnych sługusów. Oni nie ranią, są na każde zawołanie, zawsze Ci przytakują. I miałem ich – moją małą niewolniczą armię. Miałem.
            Gniew zapłonął we mnie na nowo. Stanąłem nad barkiem i nalałem do szklanki pierwszego lepszego trunku, choć odurzenie po nocnym, pijackim maratonie wciąż mnie jeszcze nie opuściło. Skosztowałem  złocistego alkoholu, ale nim zdążyłem go przełknąć, wstrząsnęło mną  obrzydzenie. Przyjrzałem się butelce. Wszystko jasne – prezent od Kol’a. Sam nie wybrałbym takiego świństwa, a Kol miał wyjątkowo słabego nosa jeśli chodzi… Cóż, jeśli chodzi o cokolwiek. Wyjątek stanowiły może jedynie kobiety - zawsze wiedział gdzie szukać tych najbardziej perwersyjnych sztuk. Zaśmiałem się w duchu na wspomnienie mojej próby wyciągania go z orgii z londyńskimi szlachciankami. Skończyło się tym, że Eljiah musiał wyciągać z owej imprezy i jego, i mnie.
Zdążyłem trochę ochłonąć, przynajmniej na tyle by nie obrócić mebli w kupę wiór. Nie wiedziałem właściwie po co wróciłem do domu, chyba uznałem, że lepiej tu niż pośród zawszonego ludu tej ponurej mieściny. Jednak szybko zrozumiałem, że tym czego teraz najbardziej mi potrzeba jest krew. Na nowo się rozzłościłem, ponieważ mógłbym zaoszczędzić mnóstwo czasu, gdybym mógł myśleć choć trochę jaśniej. Zdarzenia sprzed ostatnich kilkunastu godzin nie wpłynęły za dobrze na mój humor, ani logiczne myślenie.
            Zdecydowany, by ukoić zszargane resztki nerwów w wampirzym tempie wyszedłem z rezydencji, a niedługo później obrałem sobie za cel dobrze obdarzoną przez naturę latynoskę. A później trochę chuderlawego biznesmena. I listonosza. A później straciłem rachubę.

                                                           CAROLINE
            „Za 5 minut, u mnie – Stefan”
            Zaraz po odczytaniu wiadomości, zebrałam swe szanowne zwłoki z kanapy i doprowadziwszy do porządku mój rozmazany makijaż, ruszyłam w stronę domu Salvatorów. Niedługo zajęło mi dostanie się do ich posiadłości. Weszłam do salonu, w którym zawsze panował półmrok.
            - Hej – Stefan ruszył się z kanapy i ruszył w moją stronę. – Dzięki, że jesteś tak szybko.
Uśmiechnęłam się lekko, mimo że wiedziałam doskonale, iż tematem dzisiejszej rozmowy będą wczorajsze wydarzenia. Gdy tylko dowiedzieliśmy się co się stało, ja pobiegłam do Tyler’a, więc nie mieliśmy okazji tego obgadać.
            - Jak się czuje Tyler? – powiedział poważnie.
Z bezradnością pokręciłam głową.
            - Nie wiem. Nie chciał ze mną rozmawiać. Myślę, że nie trzyma się najlepiej.
            - Rozumiem – powiedział smętnie szatyn.
Nastała chwila tępej ciszy, która dołowała mnie bardziej niż najokropniejsze słowa.
            - Stefan… - zaczęłam. Uniósł wzrok i w skupieniu czekał, by usłyszeć co mam do powiedzenia. – Co teraz? Klaus będzie chciał zemsty, wiesz o tym. To tylko kwestia czasu.
            - Wiem to, Caroline. Ale jesteśmy w patowej sytuacji. Nie można go zabić. A na pewno nie tak łatwo. Tym razem nie zwiedziemy go twoimi zalotami. Poza tym potrzebujemy go do znalezienia lekarstwa. I… - zawiesił głos na chwilę.
            - Co?
            - Wiem jak to zabrzmi. I prawdopodobnie jestem ostatnią osobą, która powinna to mówić. Ale… rozumiem go. Caroline, my go zdradziliśmy…Nigdy nie zapewniono mu ciepła, ani miłości. I raz, kiedy zdołał komuś zaufać – nawet jeśli później mielibyśmy stanąć z powrotem jako swoi wrogowie - został zdradzony.
            - Próbujesz go bronić? Stefan, przecież... – mówiłam, patrząc na przyjaciela z niedowierzaniem, nim mi przerwał.
            - Nie, nie próbuję. Nic nie może go usprawiedliwić! Ale rozmawialiśmy o tym wczoraj… my jesteśmy tacy sami jak on. Ale on cierpi bardziej i dłużej niż byśmy mogli sobie to nawet wyobrazić. Jest zaślepiony budowaniem swojej armii. Myślę, że on po prostu panicznie potrzebuje pomocy, ale nie chce tego powiedzieć na głos…
Zastanawiałam się co powiedzieć. Czułam, że powinnam wykrzyczeć mu prosto w twarz jak bardzo się myli, ale nie mogłam, ponieważ wszystko co powiedział wydawało mi się być prawdą.
            Otwierałam usta, po to by zakończyć już ten temat, kiedy usłyszałam za swoimi plecami, niski męski głos z charakterystycznym brytyjskim akcentem. Widziałam zmieszaną minę Stefana. Odwróciłam się i zobaczyłam Klausa, na którego twarzy malował się nieodgadniony wyraz.

                                                           KLAUS
            Najedzony postanowiłem załatwić pierwszy punkt z mojej nowej listy „rzeczy do zrobienia”. Mianowicie, wybierałem się do mego drogiego przyjaciela Salvatore, by powiedzieć… to i tamto. Już będąc przed willą słyszałem rozmowę, z której prędko wyodrębniłem głosy Caroline i Stefana. Chwilę biłem się z myślami, po czym stawiając ciche kroki znalazłem się na korytarzu. Stanąłem za ścianą, tuż przy wejściu do salonu i zaspokajałem swoją ciekawość, wysłuchując ich rozmowy. Byłem na tyle cicho, że nie zauważyli mojej obecności.
            - (…)Myślę, że on po prostu panicznie potrzebuje pomocy, ale nie chce tego powiedzieć na głos…
Cały czas stałem spokojnie, co zdziwiło nawet mnie samego. Caroline nie odpowiadała. Postanowiłem ujawnić swoją obecność, by nie musieć wysłuchiwać soczystych słów, jakie dziewczyna pewnie szykowała do opisu mojej osoby.
            - Ah, Stefanie… Mój dogi przyjacielu… - zacząłem miękko. Widziałem jak na ich twarzach maluje się całkowita dezorientacja i cieszył mnie taki obrót spraw. – Radziłbym ci przestać się bawić w psychoanalityka, a raczej zastanowić jak zachować życie – dokończyłem już surowym, pozbawionym emocji głosem.
            Rozpruwacz wciąż milczał, co wprawiło mnie już w niemałe zdenerwowanie. W wampirzym tempie znalazłem się przy nim, a potem pchnąłem na ścianę, chwyciwszy go za gardło. Usłyszałem głuche stęknięcie wydobywające się z gardła Caroline, a po chwili była tuż przy nas, próbując odciągnąć mnie od Stefana. Odepchnąłem ją daleko od siebie, ale tak, by nie zrobić jej krzywdy. Po tym wszystkim wciąż przecież pozostaje damą.
            Zwróciłem się do Salvatora, który z trudem wytrzymywał ból, wbijanych w jego szyję moich pazurów.
            - Jak wolisz zostać zabity, ha?
            - Zostaw go! – słyszałem krzyk Caroline.
            - Nie zabijesz mnie. Nie możesz. Potrzebujesz mnie. Sam nic nie zdziałasz – wykrztusił szatyn. Zastanowiłem się chwile nad jego słowami. Puściłem jego szyję, a on od razu odetchnął.
            - W porządku. Ale pamiętaj, że jeżeli spróbujecie czegoś takiego jeszcze raz, ofiar będzie jeszcze więcej. Będziecie płacić za to, że zmarnowaliście zaufanie, które dawałem wam na dłoni – powiedziałem przez zęby, tym razem zwracając się do obojga.
            Skierowałem się do wyjścia, ale przechodząc koło barku zatrzymałem się jeszcze, przeciąłem dłoń nożykiem i pozwoliłem stróżce krwi skapać do szklanki. Odstawiłem szklankę z powrotem na blat i odwróciłem się twarzą do śledzących każdy mój ruch wampirów.
            - Przyda ci się – powiedziałem, najpierw wskazując na rany od moich pazurów na szyi Salvatora, a potem na szklankę. Odwróciłem się na pięcie i opuściłem tą przeklętą rezydencję. Czułem jak odprowadzają mnie wzrokiem.
  --------------------------------
Przepraszam, że dopiero teraz  dodaję 1. rozdział, ale miałam problemy z dostępem do Internetu. Postaram się dodawać nowe rozdziały przynajmniej raz w tygodniu lub częściej (mam nadzieję).I biorę się za nadrabianie zaległości w czytaniu Waszych blogów.
Więc teraz zapraszam do komentowania. Mile widziana krytyka :)
A... no i jeszcze coś. Pojawiło się pytanie o moje GG. Nie posiadam takowego. W ogóle nie korzystam z portalów społecznościowych, ani żadnych komunikatorów, bo mam na ten temat wyrobione dość nietypowe zdanie. Jedyny kontakt ze mną to e-mail: mysticbeautyy@gmail.com